Zakład

Spread the love

Pojechałam dziś z kamerą na Bazar Różyckiego. Pierwszy raz byłam tam, jako dziesięciolatka. Kupowaliśmy psa. Tata twierdził, że to samiec i to coś, co ma między nogami to na pewno wielkiej okazałości penis, którym nasz pies będzie straszył okoliczne suki i ich właścicielki, zwiększając w dzielnicy populację czworonogów. Dość szybko okazało się jednak, że to nie penis a coś zgoła odwrotnego. Domniemany pies okazał się suką, planowany Fif – niezaplanowaną Fifą, która przeżyła z nami lat szesnaście, kończąc życie zasypiając u ojca na łóżku snem wiecznym, a wcześniej dwukrotnie rodząc szczeniaki, z czego raz ojcu w łóżku. Jednak fakt, że Fifa trafiła do nas, jako pies, a okazała się suką sprawił, że mama już do końca swoich dni mówiła o ojcu z jawnym przekąsem i kpiną w głosie „znawca kobiet”. Różyc zachwycił mnie już wtedy. Wydawał mi się skrawkiem prawdziwej, klimatycznej, przedwojennej Warszawy znanej z piosenek o Staśku, ktory był Apaszem, Rum Helce, Andzi co ma wychodne, Czarnej Mańce i tak dalej.
Kilka lat temu, gdy swoje triumfy święcił Jarmark Europa, zrobiłam reportaż o Różycu. Piętnastominutowy film nosił tytuł: „Ludzie myślą, że nas nie ma” i pokazywał bazar walczący o klienta w cieniu stadionowego giganta. Wtedy sporo budek było pustych, nadal jednak był klimat. Nawet nie dlatego, że były pyzy w słoiku, ale były i złote pierścionki na wielkim metalowym kole i lekko podchmieleni panowie z rękami w kieszeniach, śpiewający pod nosem praskie przyśpiewki. Ciągle jednak wszyscy wokół twierdzili, że bazar umiera. Jak jest dziś?
Po raz pierwszy od wielu lat bazar otwarty jest także w niedziele. Do godziny piętnastej w prawdziwie praskim klimacie można zatopić się w ciasnych bazarowych alejkach po suknie ślubne, stroje komunijne, dresy, kiecki, garsonki, garniaki ojca chrzestnego, a do nich śledzie w różnych kolorach lub muchy i muszniki. Nie brak butów, w tym praskich skórzanych męskich laczków na obcasie, ale i na klientów czeka też to, co dziś się nosi. Są paski, szelki, walizki, ręczniki, obrusy, pościel, przybory toaletowe – słowem ryż, mysz i powidło. Owszem, jeszcze nie wszystkie budki się otwierają. Jak twierdzą ci, którzy na bazar przyszli ze stadionu – starzy kupcy nie chcą handlować w niedziele, bo to dla nich dzień święty. To dlatego nie było dziś pani, która sprzedaje pyzy ze słoika, ale… z drugiej strony, czy emerytka nie ma prawa do wolnego dnia? Głodmory w barku na rogu mogą zjeść karkówkę z grilla, kiełbasę, bigos i… „flaki po warsiasku”, czyli klasyczną potrawę praską. Kto nigdy nie jadł – nie wie, co dobre. Ja jadłam i po brodzie mi ciekło.
Lubię Różyca, choć dziś stać mnie było tylko na spinki do włosów – takie czasy. Kupcy to rozumieli, opowiadając na przemian o tym, że życie dziś ciężkie, że sami są w kredytach, a rano przyszło tu na bazar dwóch chłopców z kotem, którego chcieli za pięć złotych sprzedać na grilla, bo od kilku dni nic nie jedli. Dostali po bułce i talerzu zupy.
Owszem, społeczeństwo ma coraz mniej pieniędzy. Owszem, otwarto dla kupców Bakalarską i Marywilską, ale dlaczego nowoczesność ma wygrać z tradycją? Handlujący odzieżą Pan Konrad twierdzi, że za pół roku bazar upadnie, a kupcy ze stadionu odejdą z Różyca. Założyłam się z nim, że nie. O kolację. Mamy ją zjeść gdzieś w Warszawie po 5-tym marca. Jak bazar upadnie to niestety na mój koszt. Dlatego apeluję do każdego Warszawiaka:

„Rzuć bracie blagie i chodź na Pragie
Weź grubą lagie, melonik tyż!
Zobaczysz w trawie dziewczynki nagie,
Każda na wagę ma to co wisz!

Byle łamagie i babe Jagie
U nas się bierze pod żeberko i za kark
Więc podnieś flagie, weź na odwagie
I chodź na Pragę pod Lunapark.

Nas tam nie bawi żaden bajc i żadne radio
Tylko harmonia to instrument nasz
A kiedy bracie, tańczysz z nasza Leokadia
To wtedy w łapie najmniej ze sto kilo masz.”

Tylko tam można w niedziele usłyszeć to na żywo. No, a tak w ogóle nie chcę, by kolacja dla pana Konrada mnie zrujnowała! Wolę jeść za jego pieniądze! Na bazar ludziska na bazar!

P.S. Zawsze myślałam, że na bazarze jestem anonimowa, a tu… jakaś mijająca mnie kobita powiedziała: „O! I pani Piekarska przyszła z kamerą!” No przyszłam, przyszłam! Gdzie mam iść, jak nie tam?

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...